niedziela, 25 września 2011

Płyniemy, płyniemy na odkrytej łodzi

Pomyślałam sobie: hmmm, czym ich zaskoczyć? Ale już po chwili przyszła refleksja, że przecież nie da się Was, moi mili, niczym zaskoczyć, czytaliście prawie wszystko, więc nie ma się co spinać :) Wystarczy spokojnie poopowiadać o tym co czytam, czytałam i może o tym, co przeczytać zamierzam.
Na razie pozostańmy przy tym co przeczytałam, ale w opowieści przeskoczymy z lat mojego dzieciństwa do czasów pięknej młodości i pewnego obozu wędrownego. Odbył się on po zakończeniu 3 klasy liceum (działo się to w czasach, kiedy do liceum chodziło się 4 lata), opiekunką naszą była pani profesor „od polskiego” i oczywiście było wspaniale. W tym wieku wszystko się człowiekowi bardzo podoba, nawet łażenie z ciężkimi plecakami w deszczu, spanie na łóżkach, które były parodią łóżek i jedzenie własnoręcznie przygotowanych (pożal się Boże) posiłków. Wędrowaliśmy po Warmii i Mazurach, pierwszy raz byłam w tamtych okolicach i wróciłam oczarowana pięknymi widokami i przyrodą, parę kilo chudsza, z plecakiem wypchanym brudnymi ciuchami i z książką. Kupiłam ją w jakimś zapyziałym kiosku w Kętrzynie, namówiona chyba przez kolegę Jarka (którego mama pracowała w księgarni, więc siłą rzeczy jego doradztwo w kwestii książek było warte rozpatrzenia). 


Trzech panów w łódce nie licząc psa” zaczęłam czytać od razu po powrocie do domu i wybuchy śmiechu rychło zwabiły do mojego pokoju siostrę, która początkowo nie doczekała się odpowiedzi na jakże miłe pytanie „Czego tak wyjesz”? Dopiero po dobrej chwili byłam w stanie pokazać jej książkę i wydyszeć „No nie mogę, przeczytać Ci kawałek?”. Otarłam łzy i zaczęłam czytać książkę na głos, już po chwili obie zgodnie „wyłyśmy”. I do dziś moim ulubionym fragmentem Trzech panów jest ten, w którym autor czyta książkę, w której są wyliczone różne choroby i okazuje się, że on jest nieszczęśliwym „posiadaczem” każdej z tych chorób, prócz puchliny kolan, ponieważ „na nią chorują tylko panny służące, jeśli za dużo klęczą”.

Autor książki Jerome K. Jerome, był pisarzem bardzo płodnym, jednak największy rozgłos przynieśli mu właśnie Trzej panowie, książka ta na początku miała być raczej przewodnikiem turystycznym z „humorystycznymi podpórkami”. Na szczęście redaktor pisma, w którym drukowano Trzech panów, wyrzucił wiele z poważnych opowieści o historii i zabytkach, chociaż i tak trochę ich w książce pozostało i muszę powiedzieć, że są jej słabszą częścią. Częścią najlepszą i główną książki jest opowieść o trzech przyjaciołach, którzy wybrali się w bardzo ciekawą i pouczającą podróż łódką w górę Tamizy. Towarzyszy im w tej podróży pies, foksterier Montmorency, który ma swój udział w wielu przygodach. Panowie płynąc opowiadają sobie dykteryjki, które mają duży ładunek humoru, niezapomniane są historie o serze czy o wielkiej rybie, chorobie morskiej, czy o tym jak wuj Podger wbijał gwóźdź. Już sam opis pakowania się panów przed podróżą jest świetny:

„Zaczęli od tego, że stłukli filiżankę,. To był ich pierwszy krok. (..) Potem Harris postawił słoik z dżemem poziomkowym na pomidorze i zgniótł go (…).
Teraz przyszła kolej na Jerzego, który wlazł na masło. Nie powiedziałem ani słówka, tylko podszedłem, usiadłem na krawędzi stołu i przyglądałem się uważnie. (…) Posypali wszystko solą, a masło – mój Boże! Nigdy w życiu bym nie uwierzył, że dwóch mężczyzn może tyle nawyrabiać z kawałkiem masła za szylinga i dwa pensy, gdybym nie ujrzał tego na własne oczy. Kiedy Jerzy zdjął masło ze swego pantofla, usiłowali we dwójkę włożyć je do kociołka. Cały kawałek nie wlazł, ale to co weszło, ani rusz nie dało się wyjąć. Wreszcie wyskrobali masło z kociołka i położyli je na krześle. Harris usiadł, masło przylepiło się do niego – obaj chodzili i szukali zguby.”

Potem, w czasie podróży, jest także wesoło i niepostrzeżenie przebywamy z trzema przyjaciółmi (a właściwie czterema) drogę z Kingston do Pangbourne. Tam, żegnamy się z Harrisem, Jerzym, Montmorencym i autorem, którzy załamani deszczową pogodą chyłkiem opuszczają łódkę i wracają do Londynu.

Trudno wprost uwierzyć, że książka została napisana w 1889 roku, nadal tak samo bawi, a obserwacje ludzkich charakterów, które autor poczynił nic nie straciły na aktualności. Nadal mamy wśród nas takich wujciów Podgerów, którzy przybijając gwóźdź potrafią całą rodzinę zaangażować w to przedsięwzięcie i nadal wędkarze snują opowieści o taaakiej rybie. Ludzkość w swej masie mało się zmienia :)

Moje wydanie książki pochodzi z roku 1986, tłumaczył powieść Kazimierz Piotrowski, co jest warte zaznaczenia, bo podobno inne tłumaczenia są gorsze (piszę podobno, bo tak słyszałam, nie czytałam osobiście).
Zachęcam do czytania „Trzech panów w łódce nie licząc psa” nie tylko wielbicieli angielskiego humoru.

5 komentarzy:

  1. Dawno, dawno temu, w latach jeszcze chyba podstawówkowych, książkę próbowałam przeczytać i poległam. Zwalam to na wiek szczenięcy wówczas, i tak ostatnio o trzech panach kilka ciepłych słów czytałam, teraz jeszcze Ty dorzucasz swoje trzy grosze - no to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przeczytać :)

    PS. Obozy wędrowne też kochałam, ale ja w Bieszczady ruszałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapisałam w pozycji - must read :*

    Katty_p13

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam, znam i uwielbiam:) czytana dwukrotnie, ostatnio na glos mojemu męzowi, śmialiśmy się oboje z wuja Podgera, puchliny kolan i opowieści o rybie czy serze. Mąż nawet wynazł gzdieś i nabył drugą część pt. "Trzech panów na rowerach, tym razem bez psa", ale nie jest juz tak zabawna jak perypetie na Tamizie...

    wandaweranda

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubko, ubóstwiam "Trzech panów..." Z psem bardziej niż bez psa.:)Widzę, że chadzamy podobnymi literackim drogami! Cmok!

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam, chętnie do niej wracam i polecam :)

    OdpowiedzUsuń