niedziela, 18 września 2011

Wstęp, rozwinięcie ale nie zakończenie

Czytam od zawsze i wszystko co mi wpadnie w ręce. Albo raczej w oczy :) Nauczyłam się czytać jako przedszkolne dziecię, co dosyć ucieszyło moją rodzinę, bo od tej pory właściwie mieli mnie z głowy, wystarczyło mi tylko dostarczyć żeru i siedziałam sobie spokojnie i czytałam. Od razu wyszło też na jaw, że jestem też dziecięciem wybrednym, „Pan Kleks” mi się niespecjalnie podobał, „Pinokio” także. Przeczytałam te książki, a jakże, bo jak już zaczęłam coś czytać, to kończyłam, ale czytałam bez przyjemności. Po jakimś czasie rodzina odkryła, że moja pasja nie do końca jest fajna, bo już np. nie chciałam się bawić z siostrą, wolałam czytać. Miałam jednak dobre serduszko, bawiłam się z nią. Byłam sprzedawczynią w księgarni a siostrzyczka kupowała. Ale bardziej lubiłam zabawę w szpital. Byłam pacjentem, leżałam i czytałam a siostrzyczka była lekarzem lub pielęgniarką i mnie leczyła a także donosiła jabłka. Bo jabłka były nieodzownym elementem mojego czytania, cytując moją mamę „siedziałaś, czytałaś i chrupałaś a potem wszędzie leżały ogryzki”. W czasach szkoły podstawowej miałam okresy takiego zaczytania, że moja mama musiała mnie wręcz wyganiać na dwór. Nawiasem mówiąc, rodzicom to człowiek nigdy nie dogodzi, kiedy w czasach licealnych rzadko bywałam w domu, to mama narzekała, że mnie nigdy w domu nie ma :)
W pewnym momencie mojego wczesnego dziecięctwa mama odkryła przede mną Sezam ze skarbami, czyli bibliotekę. Cudne miejsce. Latałam tam dość często, bo niestety czytam szybko, moja siostra od zawsze podejrzewa mnie o to, że zwyczajnie czytam co drugą albo nawet co trzecią stronę :). Naprawdę wolałabym czytać wolniej. Niektóre książki są tak cudne, że człowiek żałuje, że się kończą, a mnie, mam wrażenie, kończą się szybciej niż innym. Nie pamiętam już w jakim byłam wieku, kiedy mama podsunęła mi książkę, która zasługuje aby być pierwszą opisaną przeze mnie pozycją, bo jest to pierwsza książka która dała mi do myślenia, która wielu rzeczy mnie nauczyła i do której wracam do dziś (w ostatnich latach wracam do niej pod pozorem zaznajamiania córki z różnymi książkami).


Niestety ze zdumieniem stwierdzam, że moja córka nie jest tą książką zachwycona, że nie jest zafascynowana „Anią z Zielonego Wzgórza”! Przeprowadziłam wywiad ze znanymi mi dziewczynkami starszymi i młodszymi i okazuje się, ze wiele z nich nie zna w ogóle tej książki co dla mnie jest niezrozumiałe. A te co znają nie zawsze uznają tę książkę za ciekawą. Na jednej z obwolut tej książki przeczytałam kiedyś, że na niej „wychowały się pokolenia dziewczynek, które kochały Anię i książki o niej”. Czyżby jednak era Ani się kończyła?! I nowe pokolenia nie będą się już wychowywały na książkach o tym, że wyobraźnia to skarb, przyjaźń to dar a ludzi trzeba kochać?
Dla mnie książki o Ani były źródłem radości ale i czasem nad nimi płakałam, a pierwsze przemyślenia na temat chłopców także miałam po lekturze tej książki :) Kiedy Ania rozbiła Gilbertowi na głowie tabliczkę do pisania za to, że nazwał ją Marchewką, dotarło do mojego dziecięcego mózgu, że swój honor trzeba mieć i choćby facet nie wiem jak był przystojny to nie należy dać się obrażać. Podobała mi się przyjaźń Ani z Dianą, byłam zafascynowana tym, że one właściwie przyjaźniły się całe życie i miały w sobie wsparcie. Chciałam z całego serca znaleźć taką przyjaciółkę i chyba mi się to udało, ale wierności w przyjaźni uczyłam się najpierw od Ani i Diany. Nigdy nie miałam aż tak wybujałej wyobraźni jak Ania i byłam z tego bardzo zadowolona, kiedy przeczytałam o jej zielonych włosach albo o dodaniu kropli walerianowych do ciasta. Kiedy usłyszałam niedawno piosenkę Andreasa Burani „Nur in meinem Kopf” od razu skojarzyła mi się ona z Anią, bo ona także potrafiła „w sekundę budować zamki”. 



W miarę czytania wszystkich książek o Ani zaczęło do mnie docierać, że dla mnie też płynie czas! Że człowiek dorasta, że się starzeje, że wszystkich nas czeka dorosłość. Wtedy pierwszy raz doszło do mnie, że ja się też zmieniam i będę zmieniać, że teraz 20letnia dziewczyna wydaje mi się stara a za chwilę ja będę miała tyle samo lat lub nawet o zgrozo! więcej. Podczas czytania nauczyłam się też czegoś o upływie czasu i o tym, że mimo wszystko można zatrzymać w sobie trochę dziecka a jednocześnie nie być śmiesznie dziecinnym, że zawsze trzeba podążać za swoimi marzeniami i że marzą też ludzie dorośli, że z wiekiem niczego nie musimy tracić a wiele możemy zyskać. Podczas lektury ładowałam i ładuję swoje zapasy optymizmu i właśnie dlatego mam nadzieję, że książki o Ani nadal będą wieczne i że jednak ich era nie minie. 
Mamy, babcie, starsze siostry zachęcajmy dziewczynki do czytania Ani z Zielonego Wzgórza, przecież nie tylko wampiry są fajne :)

17 komentarzy:

  1. Ach, Lubko, Ania...
    Pięknie zaczęłaś!
    I już się mnie nie pozbędziesz, hre hre!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie widzę pokrewną duszę :) proszę o dużo i w tym stylu :) będę zaglądać z kubkiem herbaty.

    Katty_p13

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczny blog- czekam kolejnych recenzji^^

    OdpowiedzUsuń
  4. No wreszcie blog :)

    "Pinokio" mnie też nie zachwycił, raczej porządnie wystraszył.
    Do Ani dłuuugo nie mogłam się przekonać, bo - mama usilnie mnie na serię namawiała, no to ja okoniem... I już nie pamiętam, kiedy się skusiłam, jakoś pewnie w 2 połowie podstawówki. A teraz Ania jest lekturą w 5 klasie.
    Córce podrzucę, pewnie, jak też i świetne słuchowisko na podstawie serii nagrane (polecam, jeśli nie miałaś okazji słyszeć - świetnie zrobione).
    Pozdrawiam, szajajaba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Wam bardzo za to, że czytacie i chcecie czytać mój blog, to mobilizuje.
    Szajajabo, nie wiedziałam o słuchowisku, z pewnością je zdobędę, przyda się podczas długich podróży do Polski.

    Pozdrawiam Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dołączam do oczarowanych Anią z Zielonego Wzgórza. Też jej wiele zawdzięczam. Przede wszystkim wiarę, że ksiązki mogą być fascynujące, że można je czytać z zapartym tchem a po skończeniu mieć wrażenie, że słońce schowało się za wielką, ciężką chmurę. Do 9 roku zycia jakoś, tak się złożyło, nie miałam tej wiary. A nie, przepraszam, jej zalążek zrodził się był troszkę wcześniej dzięki Małej Księżniczce :) Ale poza tym, podsuwano mi same nudy na pudy ;) Na szczęście pojawiła się Ania, później Tajemniczy ogród, później W pustyniu i w puszczy no i jakoś poszło...
    Pisz Luboczka, pisz!
    Niech Twoje paluszki wystukują ogniste rytmy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aha! Zapomniałam dodać, że:
    ...do skończenia świata i o jeden dzień dłużej! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Luba, jak tu fajnie u Ciebie:) zajrzę tu nie raz

    pozdrawiam, wandaweranda

    OdpowiedzUsuń
  9. Wando, cieszę się, że tu zajrzałaś i oczywiście zapraszam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubo, jak przytulnie i swojsko u Ciebie. Czuję się jakbym wpadła do bliskiej, dawno nie widzianej znajomej.I te książki...Saga o Ani towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo, wychowałam się na "Ani". Super, będę tu zaglądać :*

    ściskam

    Aga
    agabil1

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapraszam Cię Aguś serdecznie! I cieszę się, ze tu zajrzałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Luba, cieszę się, że piszesz. Uwielbiam czytać o książkach. Początki mojego czytelnictwa były podobne do Twoich, uwielbiam Anię i nie lubię Kleksa oraz Pinokio. Kochałam się za to w Winnetou oraz Tomku Wilmowskim :)
    Pozdrawiam serdecznie, na pewno będę tutaj często zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
  13. labareda, cieszę się, że Ci się podoba, zapraszam serdecznie!
    Tomek to i moja młodzieńcza miłość :)

    OdpowiedzUsuń
  14. ależ mi się tu podoba :)
    To o jabłkach i wywalaniu z domu na dwór jakby cos mi przypomina ;)

    Ania towarzyszyła mi przez młodszą młodość ;)
    Całą serie darzę wielkim sentymentem,teraz stoi i czeka na moją corkę :)

    Pozdrawiam,stokrotka

    OdpowiedzUsuń
  15. Anię darzę wielkim sentymentem, ale nigdy nie udało mi się przeczytać wszystkich książek o niej - skończyłam na "Wymarzonym domu". Cóż, nigdy nie jest za późno na nadrobienie zaległości w lekturze:) , a ja zamierzam to zrobić:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Luba,znalazłam w Twoim poscie link do zdjęć z Wyspy Księcia Edwarda...niesamowite wrazenia :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ach ta rozbita tabliczka! "Burza w szkolnej szklance wody" to zdecydowanie mój ulubiony rozdział. Uwielbiam te szaleństwa Ani tylko właśnie ten upływ czasu...Mnie w przeciwieństwie do Ciebie to przeraża. Dorosłość wydaje mi się nudna(i ta Ani i ta rzeczywista). Ten nieuchronny koniec dzieciństwa i szaleństwa zdaje się smutny. Choć pewnie jeszcze nie dojrzałam do tego by docenić inne etapy życia (a mam "już" ćwierćwiecze na karku ;)). Piszesz w bardzo interesujący sposób. Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń