piątek, 21 października 2011

Pisać należy tak, żeby było ładnie!

Od najdawniejszych czasów ludzie lubili słuchać opowieści, a ci, którzy te opowieści snuli, byli w swoich społecznościach niezwykle szanowani. Bo umiejętność przekazania opowieści tak, by słuchaczy zaczarować, to dar, talent, który nie każdy posiada. Ja takim prawdziwym gawędziarzom, bajarzom, zazdroszczę szczerze, tej łatwości mówienia, pisania, przykucia uwagi słuchaczy, czytelników. Parę talentów posiadam, wielu mi brakuje, to jasne, że nie można mieć wszystkiego. Ale jako osoba lubiąca opowiadać żałuję bardzo, że talentu gawędziarskiego nie posiadam. Albo, może, posiadam go niewystarczająco. I kiedy wpada mi w ręce książka, napisana przez urodzonego gawędziarza, którego można sobie wyobrazić, jak siedzi przy ognisku i opowiada, opowiada, bawi i smuci słuchaczy, otóż, kiedy czytam taką książkę to tym bardziej po cichu zazdroszczę.
W książce „Szaman morski” Karol Olgierd Borchardt miał może ułatwione zadanie, ponieważ człowiek o którym pisał, był postacią tak barwną, że może nie trzeba było do jego opisania wielkiego talentu. Jednak ja wyczuwam w panu Karolu Olgierdzie talent bajarza. 



Autor, jak myślę, nie jest nieznany, jednak wydaje mi się, że bardziej jest popularna jego inna książka „Znaczy kapitan”. Też czytałam i też lubię. Ale w „Szamanie morskim” widać dokładnie jak rozwija się talent autora, wiemy co prawda, że opisywana postać była barwna, ale i tak przeczuwamy, że autor dodał jej jeszcze kolorów. Ale jak pięknie, jak fachowo, jak typowy gawędziarz.
Bohaterem książki jest kapitan Eustazy Borkowski. Spotkać takiego wilka morskiego to byłaby prawdziwa przygoda, posłuchać jak opowiada, jak bawi pasażerów swoich statków, jak czaruje damy, to byłoby przeżycie. To także jest gawędziarz, dusza towarzystwa, jedyny w swoim rodzaju Wilk Morski.
Już czytając pierwszy rozdział zazdrościmy amerykańskiemu pasażerowi jego taksówki, sami chcielibyśmy być oprowadzani po Paryżu przez takiego „przewodnika”! A potem, kiedy Eustazy Borkowski zostaje kapitanem polskich transatlantyków, widać jak rozwija skrzydła, jak bryluje. Jest w tym jednak tak dobry, że mamy coraz więcej sympatii i podziwu dla tego wszechstronnego kapitana, który jednocześnie był wspaniałym aktorem a często i reżyserem. Ja muszę przyznać, że nieodmiennie wybucham przy tej książce śmiechem, a czytana była przeze mnie już parę razy, kupiłam ją bowiem w roku 1985. Jest stara, „zaczytana” ale i tak od czasu do czasu sięgam po nią, żeby wrócić do najzabawniejszych momentów. Jest między nimi i ten o chrzcie czterech bizonów, szaman morski odważył się tego dokonać na pełnym morzu, nie bacząc na niebezpieczeństwo rozwalenia statku przez rozwścieczone zwierzęta. Bizony otrzymały imiona czterech kanadyjskich prowincji, zaś w kulminacyjnym momencie kapitan szepnął do kapelana:
„Kochaaany kapelanie! Pokropidłuj teraz tę damę bizon, ale tak, żeby ona tego nie widziała, bo może się spłoszyć! I zbytnio się nie ruszaj!”.
Kapelan co jakiś czas przeżywał ciężkie chwile z kapitanem, szczególnie podczas różnych przemówień, kiedy to kapitan mówił: „Kochaaaani moi! Starsi oficerowie, młodsi oficerowie, starsi urzędnicy, młodsi urzędnicy (…) kobiety, mężczyźni, INNE PŁCIE (…). I oczywiście „Inne płcie” to był był kapelan :) Zresztą cała załoga czasem nie ma łatwego życia z kapitanem – gwiazdą, kapitanem wilkiem morskim, szamanem i osobą pod każdym względem nietuzinkową. Kapitan Borkowski mówił wieloma językami, ale czasem przechodził na język nosowy i wtedy załoga słyszała z jego ust: „Kochaaany mój! Ę! DA! DA!DĄ!DĘ!” i tylko nieliczni „wyznawcy” mogli zrozumieć o co mu chodzi. Najczęściej chodziło o dobrze zagraną „rolę kapitana siedmiu mórz, najlepszego nawigatora dwudziestego wieku i zdobywcy Błękitnej Wstęgi”.
Prócz dużej dawki humoru, jest w tych opowieściach trochę nostalgii, z zadumą możemy poczytać o tym jak kiedyś panie podróżując statkami musiały brać ze sobą praktycznie całą garderobę i biżuterię a panowie nie byli wpuszczani do lokali bez fraka. Czasy międzywojenne, elegancja, szyk i odbudowa polskiej floty handlowej i pasażerskiej... Aż się chce wypłynąć na morze, nawet jeśli ktoś niespecjalnie potrafi pływać a jego przygoda z żeglarstwem rozpoczęła się i zakończyła wiele lat temu.

Książka „Szaman morski” to zbiór opowiadań, a każde z nich to perełka fantazji autora i bohatera opowieści.

6 komentarzy:

  1. Lubo ja zaglądam do Ciebie i czytam ,czytam.
    Nie zawsze sie odzywam;-)

    tessa

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo, a toś mnie zaskoczyła tą pozycją...oczywiście znam Znaczy kapitana, ale nie miałam pojęcia, że autor "popełnił" jeszcze inną fajną rzecz:). Zapamiętam ten tytuł. Dzięki:)
    wandaweranda

    OdpowiedzUsuń
  3. Tesso, dziękuję!

    Wando, polecam, jesli nie znasz, bardzo fajna książka

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubencjo, a o cóż Ty opierasz książkę? Bardzo mnię się ta podpórka podobuje...

    OdpowiedzUsuń
  5. Sasio, o zwieńczenie tej mojej starej, darowanej szafy, które zdjęte było "do przetarcia" :D

    OdpowiedzUsuń